Nie narzekamy na klimat - my go tworzymy!

wtorek, 3 listopada 2009

Rozdział V

Rozdział V

Gdzie jest mag, idą za nim kłopoty.
Jeśli chodzi o Kree, to kłopoty nie tyle szły za nim, ale i przed nim, z prawej, z lewej , nad nim i pod nim. Ostatnio jakby się poprawiło, o tyle, że udało mu się przenocować w karczmie Umbara, a nie na dworze i zjeść ciepły posiłek, nie uciekając równocześnie. Przywiózł transport błękitnego proszku dla Sary, a przy okazji puścił w obieg trochę eliksiru z żaby, za zarobione grosze fundując sobie nocleg i gorącą kolację. Pokrzepiony na ciele i duszy tym niewymownym luksusem ruszył na spacer po Torneg, w którym nie był od wiosny.

Dom Sary był pusty.
Z wahaniem obszedł dookoła niewielką izbę, potykając się o zydle, z obawą zajrzał pod chustę, skrywającą szklaną kulę, ale milczała, ciemna i martwa.
- Saro?- chrząknął niepewnie i odkaszlnął- Saro?

Wiedziony instynktem odkrył resztki kolacji w garnku na palenisku i ślady błękitnego proszku na dnie kryształowej fiolki, wciśniętej za księgi i zasłoniętej kłębem niepocerowanych pończoch. Wszędzie wiało biedą, smutkiem i zeszłoroczną nadzieją. Za różowym, obtłuczonym lusterkiem w sypialni znalazł oleodruk, przedstawiający jakiegoś chudego maga z wytrzeszczem oczu i kogucią grdyką. Dobrą chwilę trwało, zanim rozpoznał w nim siebie. Rozejrzał się dramatycznie, a potem pod wpływem nagłego impulsu pobiegł znowu do kuchni. W kącie stał worek jabłek. Otworzył go gwałtownie i schwycił papier, leżący na wierzchu. To miała być jego zapłata za błękitny proszek, prawdziwe jonatany z hodowli Syntii….ale list? Kształtne, równe pismo Sary.
Adresowany do niego.

„ Kochany Kree….”

Zamrugał oczyma.

„ Kochany Kree. Nie mam nikogo, poza Tobą, dlatego wybacz, że Ciebie obciążam tak strasznym Losem. Właśnie uprzędłam potrójną nić geasa dla trzech ludzkich kobiet i Ciebie wedle starej tradycji wyznaczam na ich Wybawcę. Ten, który włada Annwn wydał mi rozkaz i nie śmiałam odmówić, ale nawet On nie ma prawa złamać odwiecznego Prawa i musi pozwolić, by Wybawca się zjawił w Opowieści.Oto potrójne nici straszliwego ślubu: nie mogą zmieszać wody z krwią, nie mogą zatańczyć przy księżycu w pełni i nie mogą odrzucić niechcianego daru. Ale i tak wiem, że to uczynią. On już się o to postara. Zatem, mój kochany Kree, przetnij nici geis, czyniąc co następuje:
- jeśli mimo wszystko zmieszają wodę z krwią, ocal je kosturem pielgrzyma
- jeśli zatańczą przy księżycu w pełni, niech wybawi je srebro i twoja stara pończocha
- jeśli nawet i to zawiedzie i trzecie geis złamią, odrzucając niechciany dar, mimo wszystko uratowane być mogą, jeśli uplecionym z włosów tej, której szukają sznurem spętasz ich wroga. Wtedy ocalone będą. A na Ciebie klątwa czyraków, kurzajek i egzemy jeśli im nie pomożesz. Poszły do Zapomnianego Lasu. Ta której szukają jest w piekle. Związana geasa, nie śmiem wymówić ich imion. Ani imienia Pana, ale ty wiesz, o kim mówię, bo tylko jeden jest Pan, co pod kanałami Nithal żyje w Annwn, które jest wszędzie. Twoja na Wieki Sara”

- O, *****- powiedział z goryczą Kree.

Patrzył na list z niedowierzaniem.
Gdzie idzie mag, idą za nim kłopoty. Kto to powiedział? Miał przechlapane. Słyszał o tradycji g e a s a , słyszał o panu spod kanałów, o piekielnych ogarach i o tym, że każda Ucisniona Dama może mieć Wybawcę, co za nią na sąd boży stanie. Ale on? Jakim prawem podano Losowi jego imię? Gdzie ochrona danych osobowych? Jak Sara mogła mu zrobić takie świństwo i rzucić go między tryby piekielnej maszyny Przeznaczenia?
- Guano.- splunął niebieską śliną i kopnął worek z jabłkami.

Rozsypały się po podłodze, ale nie chaotycznie, jak powinny, ale trójkami, układając się w skomplikowany ornament wokół jego stóp. Znaczy, g e a s a już działały. Podniósł swoją dłoń z niedowierzaniem do oczu. Palce mu fosforyzowały lekko. Aha, czyli obdarzyła go mocą. Szit.

- Nie pójdę do żądnego Piekła!- wrzasnął w pustkę.
Garnek na palenisku buchnął nieoczekiwanie płomieniem, od ognia zajęły się błyskawicznie zioła u pułapu, firanka i po chwili Kree wybiegał już co sił z płonącego jak pochodnia domku. Los. Jak nie wykona tego, czego chce Przeznaczenie, spali się żywcem.

Gdzieś łomotał dzwon, mieszkańcy Torneg biegli z wiadrami, by gasić płonący jak smolne łuczywo domek Sary.

- To on!- wrzasnął ktoś, wskazując na niego- Wybiegł z domku, to podpalacz,na gałąź go, powiesić drania!

Kree chwycił mocniej tobołek i rzucił się do ucieczki, a połowa Torneg za nim, z widłami, kołkami i wyrwanymi sztachetami. Wszystkie drogi były zajęte, popędził w stronę lasu. W tył głowy trafił go zgniły kartofel, potem brukiew. Potknął się, wpadł między drzewa, szurnął przez krzaki wilczego łyka, jakaś przesieka, jakiś pień, przelazł przez niego na czworakach i klnąc przed nosem skoczył przez zamykającą się właśnie bramę.

Nie musiał patrzeć, jak fosforyzowała.
To były astralne wrota, otwarte jakimś cudem, ha ha, jakimś, akurat.
Był w Zapomnianym Lesie, świeciły mu palce, wywoływał pożary, gonił go tłum z widłami. Klasyka .
Został pasowany na Wybawcę i Rycerza, kicha.
Jedyne, co mógł uczynić, by ocalić własne cenne życie, to zrobić co do niego należy i wyciągnąć te wariatki z ich przeklętego geis.

Spojrzał w górę. Księżyc w pełni wytaczał się zza osmolonej jak garnek Sary chmury.
Pełnia. Czyli zatańczyły w pełni, otwierając bramę. Co było po pełni? Co ma je ocalić?Aha, srebro i stara pończocha. Miał jakąś srebrną łyżkę, ukradzioną przez Hanka, na szczęście.

Mamrocząc pod nosem usiadł na kupie mokrych liści zaczął ściągać pończochę.

*

Różyczka Cotton śniła, że się obudziła.
Powietrze było lodowate, zmarzły jej dłonie i stopy, a włosy były sztywne od szronu. Nogi miała bose, ale całe, miały barwę marmuru. Ani śladu krwi.
- To tylko sen.- szepnęła z ulgą, przypominając sobie sen o odciętej stopie i pajęczym oku w jej własnej dłoni.
Ruszyła naprzód, zastanawiając się, co robi w Andarum boso i bez płaszcza.
Bo to musiało być Andarum, skąd wziąłby się tu śnieg?
Płatki śniegu zawirowały w powietrzu i załaskotały ją, osiadając na policzkach. Wysunęła dłoń, łapiąc w jej wnętrze małe śnieżynki. I nagle wszystkie stopiły się, stając się szkarłatnymi kroplami.
Patrzyła na wnętrze swojej dłoni, czerwone od krwi, ogarnięta paniką.
Spojrzała w górę.
Z nieba spadały krwawe krople, zmieniając się w ulewę, zalewając jej twarz i włosy lepkim szkarłatem.

I wtedy zrozumiała,że wcale się nie obudziła.
Sekundę potem zaczęła krzyczeć.

*
Jest taki kruk, co polatuje nad polami bitew, szukając ciepłych oczu. Generalnie kruki lubią oczy, nawet te zimne i zastygłe, ale ten nie czeka nigdy na śmierć ofiary.
W zasadzie to nie jest krukiem. Wołają go Badb Catha. I jest nią.

Ona- właśnie stoi, chwilę po przemianie, odziana w połyskliwa i matową czerń, w aksamit i stal, jej włosy powiewają na wietrze, smoliste i lśniące.
Na imię ma Morrigan.
W tym świecie wołają ją Mara. Nocna Mara.
Jest ..piękna.
Jej piękno zabija.
Szuka ciepłych oczu. Bawi się snami.
Demonica. Sługa Arawna. Marzy, by to on był jej sługą. Marzy o chwili, gdy zobaczy go u swych stóp. Na razie ma coś do zrobienia- musi przeszkodzić, by dostał to, czego pragnie.
Mała śmiertelniczka przewędruje snami, tysiącami snów, w których rządzi Mara, a Mara już postara się o to, by nie wyszła z tego labiryntu wcześniej, niż trzeba.

Albo,żeby wyszła w ramiona Reginy, nie Arawna.
Mara się uśmiecha.
Jest wtedy taka piękna.
Prawie nie widać , że jej oczy są zupełnie białe i ślepe, pokryte lodową błonką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz